piątek, 20 grudnia 2013

4. Cieszyły ją małe bzdury, przyjemności małych chwil. Cieszyły ją uśmiechy i księżyc na niebie.



Gdy wstałem Ciebie już nie było. Zawiedziony przeszedłem się po mieszkaniu, poszukując chociaż malutkiej cząstki po Tobie. Nie zostawiłaś nic, więc mogłem śnić o tym, aby Cię odwiedzić. Westchnąłem i zrobiłem sobie śniadanie. Zjadłem je w ekspresowym tempie i spojrzałem na zegarek. Do treningu zostało mi tylko dwadzieścia minut. Ubrałem się szybko, spakowałem i wybiegłem z mieszkania. Chwilę potem się tam wróciłem, żeby zabrać klucze. Wbiegłem do budynku, skąd dochodził tylko odgłos uderzania piłek o parkiet. Trener mnie zabije. Przebrałem się najszybciej jak potrafiłem i w korytarzu zrobiłem parę kółek ramionami. Moja osoba została przywitana odetchnięciem ulgi przez trenera:
- Nareszcie jesteś! Rozgrzewaj się!
Dziesięć kółek wokół boiska, długie, bardzo długie rozciąganie i stanąłem w całej swej okazałości przed trenerem. Zmierzył mnie wzrokiem i dmuchnął w gwizdek. Reszta moich kolegów odrzuciła piłki. Podbiegli do nas, oddychając głęboko. Dostaliśmy wiele rad i upomnień. W końcu podzielił szóstki i kazał w nich zagrać. Każdy niewychodzący element, powtarzaliśmy po pięćdziesiąt razy. Taka była metoda trenowania według szkoleniowca. Przynosiła efekty.
Z treningu wyszedłem tak zmęczony, że nie miałem nawet siły by zamrugać oczami. Marzyłem tylko o zimnym soku, kanapie i pilocie. Torba ciążyła mi na ramieniu, ale wytrwale podążałem w stronę mieszkania. Przechodząc ukradkiem przez rynek, rozglądałem się dookoła jak idiota. Piękna pogoda nie była widocznie powodem, dla którego wyszłabyś z mieszkania. A może jeszcze byłaś na uczelni? Tego też nigdy się nie dowiedziałem. Będąc już w mieszkaniu, odłożyłem torbę na podłogę i szybkim krokiem podszedłem do lodówki. Sałata i światło to była jedyna jej zawartość. Warknąłem pod nosem i zatrzasnąłem białe drzwiczki. Złapałem jabłko ze stołu i przeszedłem do salonu. Ułożyłem się na jasnej kanapie i mimowolnie zasnąłem.
Wiesz? Śniłaś mi się. Byłaś taka piękna w tej swojej zielonej sukience i burzą brązowych włosów, spiętych w niedbałego koka. Wyglądałaś tak cudownie, gdy włożyłaś parę stokrotek za ucho i uśmiechnęłaś się do mnie, jakby świat jutro miał przestać istnieć. Tańczyłaś, wiesz? Stałaś na trawie w parku i okręcałaś się wokół własnej osi. Gdy zakręciło Ci się w głowie, opadłaś na ziemię i roześmiałaś się głośno. Nie wiem czy mnie widziałaś… Spoglądałaś ukradkiem na dzieci bawiące się niedaleko Ciebie. Mogło być jeszcze piękniej, gdyby nie przeklęty dźwięk, który wiercił dziurę w moich uszach.
Ocknąłem się gwałtownie i rozejrzałem zdezorientowany dookoła. Ktoś bezczelnie wciskał dzwonek przy drzwiach, nie żałując hałasu. Wstałem rozkojarzony z kanapy i zmierzwiłem palcami włosy. Wyglądały jakby uderzył w nie piorun. Poprawiłem granatową koszulkę, która zmarszczyła mi się na plecach i otworzyłem drzwi. Zanim spojrzałem na przybysza, przetarłem oczy. Jednak gość postanowił nie czekać na moje zaproszenie i jak intruz wślizgnął się pod moim ramieniem:
- Wiem, że to ty – mruknąłem zaspany i zatrzasnąłem drzwi wejściowe. Po mieszkaniu rozległ się łomot. Wkroczyłem niepewnie do kuchni. Mój przyjaciel stał jak słup na środku pomieszczenia i uśmiechał się do mnie głupio, patrząc raz na moją twarz i raz na starą zbitą salaterkę od mamy.
- Wybacz, stary – jęknął przepraszająco.
- Daj spokój – westchnąłem i zebrałem szczątki szkła – I tak była okrop… No kurna mać!
Szybko rzuciłem szkło na stół i potrząsnąłem gwałtownie prawą ręką.  Przez kilka centymetrów wewnętrznej strony mojej dłoni rozciągała się szrama, z której obficie wylewała się już krew. Przekląłem kolejny raz pod nosem i podłożyłem dłoń pod lejący się strumień zimnej wody. Przyjaciel roześmiał się i poklepał mnie mocno po plecach.
- No to trzymaj się – westchnął i skierował do wyjścia.
- To po co tu przylazłeś!? – zapytałem rozwścieczony.
- Sprawdzałem, że czy nie przyprowadziłeś sobie jakiejś laski, co bym o niej nic nie wiedział – poruszył zabawnie brwiami i trzasnął drzwiami wejściowymi. Jęknąłem głośno, gdy czerwonych kropel na mojej dłoni było coraz więcej. Dopadłem szybko do apteczki i wyciągnąłem ją z szafki jedną ręką. Przycisnąłem do szramy gazę i owinąłem dłoń bandażem. Zrobiłem to tak szybko i niezdarnie, ze natychmiast się zsunął. Powtórzyłem czynność jeszcze raz i okleiłem dookoła białym plastrem. Posprzątałem wszystko o wiele ostrożniej i ponownie zerknąłem do lodówki. Moje wnętrzności ściskały się z głodu, dlatego też zdeterminowany założyłem szybko buty i z portfelem w kieszeni, wyszedłem z bloku. Rozejrzałem się dookoła i ruszyłem w stronę najbliższego sklepu, ewentualnie większego marketu. Niecałe dwadzieścia minut wyszedłem stamtąd obładowany torbami jakbym kupował jedzenie dla wojska. Bandaż na ręku zaczął mi zjeżdżać, więc szybko odstawiłem siatki na ławkę i zacząłem go gorączkowo poprawiać. W środku był cały zaplamiony krwią. Westchnąłem głośno, ściskając go mocniej jednak na nic się to nie dało.
- Cześć – usłyszałem za plecami. Odwróciłem się gwałtownie, omal nie wywijając zjawiskowego orła na kostce. Przytrzymałaś mnie za ramię swoją drobną dłonią. Uśmiechnąłem się nerwowo, patrząc w twoje piękne, błękitne oczy. Skierowałaś jednak swój wzrok na moją rękę i roześmiałaś się cicho.
- Co ty sobie już zrobiłeś? – zapytałaś niewinnie.
- Zbierałem szkło z podłogi – odparłem zmieszany. Zgarnęłaś kilka kosmyków włosów za ucho i ukradkiem na mnie spojrzałaś. Widziałem wszystko. W końcu jednak westchnęłaś i siłą zaprowadziłaś mnie pod swój blok, mówiąc, że zrobisz o wiele trwalszy opatrunek niż ten, który wykonały moje niezdarne palce. Odebrałaś ode mnie jedną z toreb i zaprowadziłaś do mieszkania. Ochoczo wbiegłaś po schodach i otworzyłaś drzwi. Miałaś dobry humor. Z resztą Ty ciągle tylko się uśmiechałaś. Odłożyłaś torby na stary, pościerany stół. Drewniana podłoga skrzypiała pod naciskiem twoich stóp. Otworzyłaś szafkę i wyjęłaś z niej pudełko z medycznym asortymentem. Przyznam, że miałaś tam o wiele więcej rzeczy niż ja. Pociągnęłaś mnie bliżej do stołu i wszystko na nim rozłożyłaś. Delikatnie rozwiązałaś bandaż. Czułem twoje zwinne palce na swojej skórze. Gdy zobaczyłaś ranę, wciągnęłaś ze świstem powietrze do płuc. Uśmiechnąłem się nerwowo.
- Ty kaleko! – powiedziałaś ze śmiechem i skierowałaś moją rękę pod wodę.
- Nie jestem kaleką – mruknąłem, przysuwając się bliżej. Spojrzałaś na mnie spod długich czarnych rzęs.
- O, doprawdy? – zapytałaś z przekąsem, opierając się o stół. Kiwnąłem nieznacznie głową. Wzruszyłaś lekko ramionami i do końca opatrzyłaś moją rękę. Schowałaś pudełko z powrotem do szafki. Zapytałaś czy chcę zostać dłużej. Podrapałem się po karku i ponownie pokiwałem. Automatycznie wstawiłaś wodę na herbatę i pociągnęłaś mnie za łokieć do salonu. Nigdy nie dowiedziałem się, dlaczego swoje mieszkanie traktowałaś jak świątynię. Musiało być ono dla Ciebie szczególnie ważne. Posadziłaś mnie na szerokiej kanapie obitej materiałem w kwieciste wzory. Rozsunęłaś błękitne zasłony, wpuszczając do środka delikatne światło. Oparłaś się o parapet, wyglądając zaciekawiona przez okno. Podszedłem do Ciebie bezszelestnie i zapytałem co widzisz ciekawego. Podskoczyłaś w miejscu i odwróciłaś się gwałtownie w moją stronę.
- Nie strasz mnie – mruknąłeś pod nosem.
- Już nie będę – oznajmiłem spokojnie. Nie odsunąłem się od ciebie nawet o krok. Wciąż mierzyliśmy się wzrokiem jakbyśmy nie mieli nic innego do roboty. W końcu czajnik w kuchni zaczął przeraźliwie gwizdać. Uciekłaś. Rozejrzałem się dookoła. Zatrzymałem swój wzrok dłużej na żółtych i zielonych ramkach. Na zdjęciach byłaś malutkim brzdącem z dużymi oczami. Nie zmieniłaś się prawie wcale. Wypiękniałaś jeszcze bardziej niż jest to możliwe. Usłyszałem twoje ciche kroki i zerknąłem do tyłu. Postawiłaś dwa żółte kubki na stoliku i usiadłaś w fotelu. Rozmawialiśmy długo. Do tej pory to pamiętam. Wypuściłaś mnie z mieszkania późnym wieczorem. Stokroć przepraszałaś, że nie dałaś mi wcześniej wyjść. Ginęłaś w samotności i z każdą chwilą coraz trudniej było mi Cię tam zostawić. Zapierałem się nogami, że zostanę jeszcze trochę, jednak ty na siłę wypchnęłaś mnie z ,,domu’’. Wręczyłaś mi do rąk torby z zakupami. Pochyliłem się lekko nad Tobą i musnąłem ustami twój policzek. Twoje oczy z każdą sekundą stawały się coraz większe, a po twarzy błądził delikatny uśmiech:
- Dziękuję – wyszeptałem i zbiegłem po schodach. 


Nie wiem czy dam radę zrobić wam prezent-niespodziankę w postaci nowego rozdziału, więc teraz wam mówię WESOŁYCH ŚWIAT! 
A tu macie przedsmak prezentu:  Grudniowi

4 komentarze:

  1. O kurcze. To niezła z niej pielegniarka. Ciekawe kiedy on dowie sie czegos wiecej o tej tajemniczej dziewczynie. Ale juz stracil glowe. Ewidentnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ona jest naprawde bardzo tajemniczą osobą. I właściwie to nie wiem co o niej powinnam myśleć. Mam nadzieje, że Piotrek dowie się o niej coś więcej ;)

    Wesołych Świąt ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciężko rozgryźć tą dziewczynę. My mamy z tym problem i Piotr też ma taki problem. Dziwna dziewczyna, ale jakże intrygująca!

    OdpowiedzUsuń
  4. nadzieja jest bardzo tajemnicza. ale niezła z niej pielęgniarka. :)
    ciekawe dlaczego jest taka skryta? zaczynam domyślać się dlaczego traktuje stary dom jak świątynię, ale pewnie źle myślę, dlatego zachowam to dla siebie.
    chyba nadzieja zaczyna przekonywać się do Piotrka, że wcale zły nie jest. ;)
    +przepraszam, że dopiero teraz, ale dlatego że ponieważ :) mam nadzieję, że mi wybaczysz? :)
    pozdrawiam, Jagoda :*

    OdpowiedzUsuń