sobota, 8 lutego 2014

11. Bardzo łatwo jest stracić wszystko, co było uważane za dane na zawsze.

 Taylor Swift - Safe and Sound

Deszcz bębnił o parapet. Zalewał ulice, uniemożliwiając ludziom chodzenie. Oni wiecznie się gdzieś spieszyli. Zupełnie tak samo jak ja jeszcze kilka miesięcy temu. Teraz stanąłem. Cieszyłem się chwilą jakby miała być tą ostatnią. Doba była dla mnie stanowczo za krótka i oddałbym wiele, aby wydłużyła się jeszcze o kilka godzin. Uśmiechnąłem się cierpko. Zaskakiwałem sam siebie. Gdzie się podział ten dawny, cichy Piotrek, które wszystkie emocje chował głęboko w sobie? Bo to Ty nauczyłaś mnie wywlekać wszystko na wierzch, pokazywać to, co czuję w danym momencie i zabraniałaś ukrywać się przed samym sobą. Więc gdzie ten dawny Piotrek? Został zniszczony przez strach, nerwy i niepewność. Każdy dzień był na miarę złota. Ważniejszy od poprzedniego. Wstałem gwałtownie z krzesła w swoim małym rzeszowskim mieszkaniu, tknięty dziwną myślą. Nie pamiętam, co mną kierowało, gdy w ulewnym deszczu biegłem po ulicach. To była decyzja mojego życia? Zdecydowanie. Jedna z najważniejszych. Po tym już nic nie miało być tak jak dawniej. Miłość jest warta każdej ceny, a szczególnie ta moja do Ciebie była niepojęta. Już po kilkunastu minutach wychodziłem z galerii z uwypukleniem w kieszeni kurtki. Takim samym szybkim tempem skierowałem się w stronę szpitala. Znowu źle się poczułaś, znowu musiałem Cię tu oddać. Sprzątaczki krzyczały za mną, bo cały mokry z obłoconymi butami przebiegłem przez tylko chwilowo lśniący korytarz na dziale onkologii. Wpadłem jak szalony do twojej maleńkiej salki, którą tymczasowo dzieliłaś z dziewczyną w twoim wieku.  Stałyście obie przy oknie i nieśmiało przez nie wyglądałyście. A moje serce z sekundy na sekundę biło coraz szybciej, coraz mocniej. W gardle tworzyła się wielka gula, której nijak nie mogłem pokonać.
- Nadziejka... - wychrypiałem, a ty zaskoczona odwróciłaś się w moją stronę. Twoja towarzyszka również. Patrzyłyście na mnie oczami wielkimi jak pięciozłotówki. Twoje z sekundy na sekundę coraz bardziej się powiększały, a usta otworzyły w niemej rozpaczy. Nie kryłaś się ze swoimi emocjami, gdy zupełnie nieelegancko z kieszeni kurtki wyjąłem granatowe pudełeczko i upadłem na kolana zaraz przy drzwiach. Widziałem jak oczy zachodzą Ci łzami, widziałem jak próbujesz wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, ale wszystko zagłusza Twoja rozpacz. Widziałem reakcję twojej koleżanki, która nie wiedziała, co z sobą począć w tej sytuacji.
- Ja tak dalej żyć nie mogę. Zdaję sobie sprawę z tego, że to co w tej chwili robię jest nieodpowiedzialne, bo nigdy o tym nie rozmawialiśmy i nie wybiegaliśmy w przyszłość. Jesteś dla mnie bardzo ważna i tego co do Ciebie czuję nie można pojąć ludzkim umysłem. To jest silniejsze ode mnie, jeszcze trochę i prawdopodobnie bym wybuchł. Nadziejka, jesteś najlepszym co mnie w życiu spotkało. Nie liczy się siatkówka, żaden medal na miarę Igrzysk Olimpijskich, bo wygrałem najcenniejszą osobę tego świata. Wygrałem Ciebie i nie wyobrażam sobie ani chwili więcej bez Twojej obecności w moim życiu. Dlatego... Nadziejka, proszę, zostań ze mną, dobrze? Bądź ze mną na dobre i na złe...
Delikatnie otworzyłem pudełeczko, spoglądając na srebrny pierścionek z niewielkim brylantowym oczkiem. Dobrze wiedziałem, że przy mojej przemowie wystarczyłby Ci nawet okrągły chrupek z paczki chipsów, bo dla Ciebie bogactwo było czymś zupełnie zbędnym. Płakałaś. Łzy spływały strumyczkami po Twoich zarumienionych policzkach. Podeszłaś do mnie i klęknęłaś. Cały czas patrzyłaś w moje oczy, rozmarzone, tak jak nigdy. Dotknęłaś delikatnie mojego policzka i wtuliłaś w zroszoną deszczem kurtkę. Wtedy jeszcze nie wiedziałem dlaczego wstrząsnął Tobą przeraźliwy szloch. Z trudem łapałaś powietrze, bo wiedziałaś od dawna, co mi powiesz. Odsunęłaś się ode mnie i zatroskanym wzrokiem błądziłaś po mojej, jeszcze niczego nie świadomej twarzy. Omijałaś moje oczy. Oczy tak beznadziejnie w Tobie zakochane, pragnące mieć Cię przy sobie, patrzeć jak budzisz się rano i zasypiasz wieczorem.
- Piotruś - załkałaś - Posłuchaj mnie uważnie... Kocham Cię, słyszysz? Jesteś jedyną osobą, która zaakceptowała mnie taką jaką jestem, bo jestem zupełnie nieżyciowa. Nigdy nie spotkałam kogoś takiego jak Ty. Jesteś dla mnie najważniejszy, ale... masz przed sobą całe niezwykle długie życie i ten moment, nie jest najodpowiedniejszy na takie obietnice. Ja, nie jestem tą osobą, której powinieneś poświęcić część swojego życia. Jest wiele wspaniałych dziewczyn, lecz nie ja nią jestem. - twój cichy płacz rozniósł się echem po całym pomieszczeniu. - Nie mogę Piotruś, za bardzo mi na Tobie zależy i nie pozwolę byś marnował na mnie swoje życie...
Zamknęłaś oczy i delikatnym ruchem ręki przymknęłaś wieczko. W tamtym momencie wszystkie moje marzenia legły w gruzach. Zapłaciłem cenę za Twoją miłość. Jedyną, niepowtarzalną. Kolejny raz spojrzałaś w moje oczy. Puste, tak samo załzawione jak Twoje.
- Nadziejka...
- Piotruś, proszę... - zacisnęłaś powieki, uwalniając kolejny potok łez - Przyjdź za dwa dni, dobrze? Zrób to dla mnie i przyjdź pojutrze.
Zatrzymałaś mnie jeszcze w drzwiach, łapiąc lekko za nadgarstek. Ostatni raz spojrzałaś w moje oczy wypełnione bólem, bo jakimkolwiek innym pozytywniejszym uczuciem nazwać tego nie było można.
- Pamiętaj, że Cię kocham. Najmocniej na świecie. Nigdy o tym nie zapomnij, bo ja na pewno nie zapomnę o tym, co dla mnie zrobiłeś.
Do tej pory nie pamiętam jakim cudem stamtąd odszedłem. Cała ta sytuacja była dla mnie czymś nie do pojęcia. Oboje cierpieliśmy za tą cholerną miłość, ale mimo wszystko nigdy nie żałowałem. Nie żałowałem tego, że się poznaliśmy, że razem wyjechaliśmy nad morze i w góry. Nigdy nie zapomniałem twojego wzroku podczas meczów Igrzysk Olimpijskich, gdzie wyciągnąłem Cię siłą. Nie chciałaś wychodzić do ludzi. Zamknęłaś się w sobie tak jak ja jeszcze kilka miesięcy temu. Jednak daliśmy sobie razem radę. Wróciłaś całkowicie odmieniona i natychmiast zapomniałaś o chorobie, która niszczyła Cię coraz bardziej. Tak bardzo byłem zaangażowany we wszystko co mnie otaczało, że w pewnej chwili zupełnie o Tobie zapomniałem. Otworzyłem oczy dopiero wtedy, gdy zaczynało być coraz gorzej. Opadłaś z sił, wstawanie z łóżka przychodziło Ci z ogromnymi kłopotami. Nie mogłaś tego w sobie zniszczyć  - tej żywej niechęci do świata, który zaczął przytłaczać Cię swoimi problemami. Poddawałaś się chytremu mordercy bez krzty woli walki, choć starałem się Ci pomóc. Odrzucałaś mnie. Coraz częściej i boleśniej. Wtedy do mnie dotarło, że wyjazd do Londynu może być naszą ostatnią wspólną podróżą oprócz tych częstych do rzeszowskiego szpitala. Nie chciałem Cię tam zostawiać na pastwę przejmującego wzroku lekarzy. Jednak sama odnalazłaś promyczek słońca w szalonej pogoni za uciekającym szczęściem. Niespodziewanie znalazłaś się na oddziale dziecięcym. Oczami przepełnionymi zachwytem patrzyłaś na malunki na ścianach. A potem przychodziłaś tam codziennie. Rozmawiałaś z dziećmi, ich rodzicami i wszelkimi siłami próbowałaś im ofiarować swój najcenniejszy dar. Światło. Światło nadziei, które powoli traciłaś, a wybuchło w Tobie ponownie, gdy te niewinne istotki zaczęły zdrowieć. Spędzałaś z nimi każdą wolną chwilę, malowałaś palcami po ścianach, śpiewałaś piosenki i rozśmieszałaś góralską gwarą. Wtedy znowu przyszło nam ze sobą porozmawiać.
- Jest coraz lepiej Nadzieja - uśmiechnąłem się, łapiąc Cię delikatnie za dłoń. - Lekarze szukają odpowiedniego dawcy. Wiesz, mam marzenie...
Przerwałaś mi cichym prychnięciem. Spojrzałaś na mnie pustym wzrokiem.
- Piotrek, dla mnie nie ma już ratunku.
- Co Ty wygadujesz?
- Ja jestem potrzebna tam, u góry - spojrzałaś szybko w stronę sufitu i z powrotem opuściłaś na mnie wzrok. - Wszyscy mnie tam potrzebują. Moja mama, tata, maleńkie dzieci.
- A ja? - zapytałam egoistycznie. - Ja Cię potrzebuję najbardziej na świecie!
Cały czas wierzyłaś w to, że Twoje odejście z tego świata jest z góry uwarunkowane i na nic zdały się moje protesty, bo z każdą mijającą sekundą coraz ciężej było mi to słyszeć. Zdawałaś się jednak być szczęśliwa, a to było dla mnie najważniejsze. Jednak tylko do tego momentu. Czułem jak moje serce wypełnia gorycz, której jest o jedną kroplę za dużo, bo wdarła się w strumień krwi i krążyła po całym moim ciele, doprowadzając do jawnej rozpaczy. Nie pamiętałem kiedy zasnąłem po powrocie do domu. Na drugi dzień poszedłem na halę, by choć na chwilę oderwać się od przeklętej codzienności i zminimalizować strach, którego z każdą chwilą było coraz więcej. Nigdy nie chciałem, abyś zostawiała mnie na pastwę losu. A jednak to zrobiłaś. Tak jak mówiłaś, przyszedłem dwa dni później. W kieszeni wciąż czułem fakturę granatowego pudełeczka i obrysowywałem paznokciem zamknięcie w nadziei, że jednak się zgodzisz. Czy ten dzień można było zaliczyć do najgorszych? Zdecydowanie tak. Oddychałem głęboko, kierując się w stronę twojej maleńkiej salki. Chciałem zobaczyć Twoje oczy, włosy związane w warkocz i szeroki uśmiech, który od pewnego czasu był rzadkością. Gdzieś zgubiłaś w sobie tę dawną Nadzieję, która promieniowała szczęściem i radością. Zbliżając się do pomieszczenia, nie przeczuwałem, że spotka mnie to, czego się bałem. Że Twoje łóżko będzie stało puste, perfekcyjnie zaścielone, gotowe przyjąć kolejnych pacjentów i ich problemy. Poczułem jakby ktoś żywcem wyrwał mi serce. Wtedy zauważyłem Twoją towarzyszkę, nerwowo przemierzającą korytarz. Zauważyła mnie i posłała niepewny uśmiech. Kazała wziąć głęboki oddech i pociągnęła mnie za rękę, prowadząc korytarzami w stronę pomieszczenia pełnego lekarzy, a oddzielonego od świata ogromną szybą. Kilkoro dzieci siedziało sztywno na krzesełkach i wsparci na łokciach, wpatrywało się w drobną postać leżącą na łóżku. Dopadłem do szyby i położyłem dłoń na jej zimnej tafli. Leżałaś nieprzytomna, nie reagowałaś na żadne bodźce ze świata zewnętrznego.  W tamtym momencie moje serce raz na zawsze zostało przebite sztyletem na wskroś, a potem wyrwane żywcem z ciała. Zanikały Twoje funkcje życiowe. Poruszeni lekarze próbowali Cię ratować wszelkimi siłami. Czy im się udało? Nie. Serce przestało tłoczyć krew. Nie odszedłem nawet wtedy, gdy z grobową miną odczepili Cię od aparatur i wyszli niespodziewanie z pomieszczenia. Czułem na sobie ich współczujący wzrok. Ja nie chciałem litości! Chciałem Ciebie z każdą Twoją wadą i zaletą! Z błyszczącymi oczami, pobrudzonymi farbą ubraniami i miękkimi ustami, które nie raz doprowadzały mnie do szaleństwa. Chciałem Cię mieć przy sobie do końca świata i jeden dzień dłużej... Z moich oczu wypłynęły pierwsze łzy, raniące swoją niemocą. Wydałem z siebie stłumiony krzyk  ze zwykłej, ludzkiej bezsilności. Zniknęłaś bezpowrotnie. Zrobiłbym wszystko, abyś spojrzała na mnie chociaż tej jeden, jedyny raz i uśmiechnęła się lekko, bo tak strasznie mi tego brakowało. Słone krople spływały po policzkach i skapywały na koszulkę. Nieświadomie wsunąłem rękę do kieszeni, trafiając na pudełeczko. Ten przeklęty przedmiot, który odebrał mi nadzieję na nasze wspólne szczęście. Wyjąłem je i przekręciłam w dłoni. Otworzyłem wieczko i spojrzałem przez szybę.
- Kocham Cię - wyszeptałem, czując rosnącą gulę w gardle. Coraz ciężej było mi choćby przełknąć ślinę. Łapałem desperacko powietrze, praktycznie dusząc się swoją niemocą.  Poczułem jak ktoś delikatnie ściska mnie za rękę. Spojrzałem w bok. Obok mnie stała mała dziewczynka z długim warkoczem. Była tak łudząco do Ciebie podobna. Uśmiechnęła się lekko i wsunęła do kieszeni zmiętą kartkę.
- A ciocia Nadziejka kim dla Ciebie jest? - zapytała cicho. Uśmiechnąłem się, spoglądając na pudełeczko, a potem znów na dziewczynkę.
- Najpiękniejszą kobietą świata, moją narzeczoną, przyszłą żoną i światełkiem w tunelu, bo nadzieja umiera ostatnia.
Usiadłem na krześle, a dziewczynka zaraz obok mnie. Niepewnie złapała mnie za łokieć i cichuteńkim głosem zaczęła nucić pod nosem piosenkę, którą słyszałem pierwszy raz w życiu, a do mojego porwanego na strzępy serca wniosła odrobinę nadziei.

Pamiętasz? Twierdziłaś, że nadzieja tylko głupich się trzyma. Więc chcę być tym głupkiem, który nigdy nie przestał Cię kochać, bo nie zapomina się miłości swojego życia. Pół roku wystarczyło, aby zbudować coś nieprawdopodobnego na czymś niemożliwym.
Nadal trzymam pomiętą kartkę, na której starannym pismem napisałaś do mnie swoją ostatnią wiadomość.






KONIEC






To nadal nie było to, co chciałam tym rozdziałem osiągnąć. Jeśli ktokolwiek z was po tym rozdziale poczuł się inaczej to naprawdę nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak jestem w tym momencie szczęśliwa. Nie wiem czy tego oczekiwaliście. Podejrzewam, że nie. Tak założyłam sobie z góry i jestem niezmiernie wdzięczna, że chciałyście trwać ze mną przez te kilkanaście tygodni, bo prawie trzynaście. 
Jeśli tylko chcecie to jestem tutaj: http://szklana-postac.blogspot.com/
Kocham Was bardzo, bardzo mocno! Trzymajcie się ciepło.