Każdy swój dzień rozpoczynałem od wyjścia na rynek. Było to
kompletną głupotą, ale się przyzwyczaiłem. Widziałem Cię prawie codziennie, a
Ty usilnie próbowałaś ignorować mój wzrok, który za Tobą podążał. Ciągle w tym
samym, słomianym kapeluszu. Już nie musiałaś go wiecznie poprawiać. Wbiegłaś po
schodach do piekarni i wyszłaś stamtąd z bułką w dłoni. Nie potrzebowałaś wiele
do szczęścia, tak myślałem na początku naszej znajomości. Z biegiem czasu
okazało się, że nie potrzebujesz niczego by być szczęśliwą. Nie potrzebowałaś
prezentów ani innych rzeczy materialnych. Spojrzałaś w górę i zdawałoby się, że
podziwiałaś chmury, a tak naprawdę czekałaś. Nie byłem wtedy na tyle
zorientowany, by do Ciebie podejść. Wpatrywałem się w twoje włosy, kwiecistą
sukienkę, torbę na ramieniu, kapelusz na głowie i papier po bułce, który
ściskałaś w ręku. W końcu jednak opuściłaś głowę i wbiłaś radosne, niebieskie
tęczówki w moją osobę. Nie mogłem się ruszyć, zupełnie jakbym był związany. Jednak
coś mnie tknęło i całkowicie skrępowany ruszyłem w twoją stronę. Byłaś o wiele
niższa, więc musiałaś zadrzeć głowę do góry, by spojrzeć na moją twarz.
Uśmiechnęłaś się delikatnie. Świat oszalał. Tak pięknie się uśmiechałaś.
- Pójdziesz ze mną na ciastko? – wydukałem. Spojrzałaś na
mnie i wzruszyłaś lekko ramionami. Nie byłem natrętny. Przekrzywiłaś głowę w
bok.
- O tej porze? Jest strasznie wcześnie.
Moja błagania nadal na Ciebie nie działały. Już chciałem
skapitulować. Myślałem, że nic więcej już nie wskóram. Po dwóch twoich słowach
byłem tak zdziwiony jak nigdy wcześniej:
- Więc chodźmy.
Weszliśmy do pierwszej lepszej kawiarni. Pamiętam jakby to
było wczoraj. Stałaś przede mną, wpatrując się w ciastka za grubą szybą. W
końcu uśmiechnęłaś się do szkła i wskazałaś palcem na babeczki. Usiadłaś przy
oknie, wychodzącym na rynek. To było chyba jedno z miejsc, które tak naprawdę
kochałaś. Zająłem miejsce naprzeciwko Ciebie. Zadałem Ci wiele różnych pytań,
lecz na żadne nie odpowiedziałaś. Dopiero, gdy odsunęłaś od siebie talerzyk i
spojrzałaś na mnie, pozwoliłaś bym znów zasypał Cię lawiną pytań. Po tym jednym
spotkaniu w cukierni dowiedziałem się, że chodziłaś do ASP, kochałaś malować,
dlatego co parę dni przynosiłaś płótna do domu. Nie wiedziałem dlaczego stare
mieszkanie w rozpadającej się kamienicy nazywałaś domem. Mówiłaś o nim z taką
czcią i oddaniem jak o niczym innym. Na takie właśnie pytanie odpowiedziałaś
tylko: Bo to jest mój dom. Zdawało mi się, że masz do niego sentyment. Trudno
było wyciągnąć z Ciebie jakąkolwiek informację. Gdy zacząłem Ci opowiadać o
sobie, o mojej pracy, o siatkówce, roześmiałaś się cichutko.
- A to Ty byłeś na tym zdjęciu na stacji!
Zszokowałaś mnie zupełnie. Miałem wrażenie, że przez parę
minut patrzę na Ciebie z otwartymi ustami. W końcu zreflektowałem się i
mruknąłem coś w stylu: Tylko z tym Ci się
kojarzę? Zarumieniłaś się lekko i wstałaś od stolika bez słowa. Przez parę
sekund patrzyliśmy sobie w oczy. W końcu rozpoczęliśmy małą sprzeczkę o to, kto
ma zapłacić. Wygrałem. Upewniłem Cię w swoim przekonaniu, że to ja powinienem
zapłacić, ponieważ Cię zaprosiłem. Zrezygnowana opuściłaś kawiarnię i szybkim
krokiem przemierzałaś rzeszowski rynek. Dogoniłem Cię. Zerknęłaś na mnie kątem
oka. Oznajmiłaś, że nie powinienem jeść ciastek przed treningiem. Zanim
zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, znalazłaś się za bramą Akademii Sztuk
Pięknych. Tamten trening szedł mi o wiele lepiej. Znów zyskałem w oczach
chłopaków. Nawet udało im się zaciągnąć mnie do klubu w sercu Rzeszowa. A
przecież nie lubię powrotów do domu koło ranka.
Wstałem z tak ogromnym bólem głowy, że aż mi było wstyd. Nie
miałem nawet siły, by pójść na ten przeklęty rynek. Myśli ciążyły mi
niesamowicie. Odetchnąłem głęboko, masując skronie. Wstałem ociężale z łóżka i
zerknąłem na zegarek. Było już koło południa. Jak to dobrze, że dzisiaj
mieliśmy wolny dzień. Odgłos plaśnięcia bosych stóp o płytki niósł się echem po
mieszkaniu. Snując się, doszedłem do kuchni i przyssałem się do butelki wody.
Ostatni raz idę z chłopakami do klubu. Ostatni raz. Nie miałem siły nawet na
zrobienie sobie śniadania. Przemaszerowałem słabo przez korytarz i rzuciłem się
na kanapę w salonie. Włączyłem telewizor i wpatrując się w szklany ekran,
okryłem się ciemnym kocem. Nie wiedziałem kiedy ponownie zasnąłem. Wiem, że
śniłaś mi się. Byłaś tak piękna jak na żywo. Nie w sposób było oderwać od
Ciebie wzroku. Siedziałaś na kocu w parku, a przed tobą stała sztaluga. Za ucho
wsunęłaś jeden z pędzli. Próbując dopracować szczegóły na obrazie, przygryzałaś
śmiesznie koniuszek języka. Chciałaś coś do mnie powiedzieć, ale nie dane mi
było tego wysłuchać, bo coś wyrwało mnie ze snu. Rozejrzałem się
zdezorientowany dookoła. Ktoś natarczywie walił do moich drzwi. Z beznamiętną
miną otworzyłem je i wpuściłem przyjaciela do mieszkania. Spojrzał na mnie i
roześmiał się głośno, powodując wybuch bomby atomowej w mojej głowie. O nic nie
pytając, wszedł do salonu i rozsiadł się w fotelu. Usiadłem na kanapie, znów
przykrywając się kocem. A on cały czas się ze mnie śmiał, powtarzając w kółko,
że mam słabą głowę i w moim przypadku nie sprawdza się stwierdzenie, że ludzie
z niebieskimi oczami nie przeżywają takiego kaca. Odburknąłem coś niewyraźnie.
Mój gość jakby nigdy nic powędrował w końcu do kuchni. Parę minut potem
przyniósł mi kanapki i kawę. Spojrzałem na niego z politowaniem i pokręciłem
przecząco głową. Ten tylko wzruszył ramionami, mówiąc, że to i tak nie dla
mnie. Usiadł obok i zaczął mleć gębą nad moim uchem, które strasznie to
przeżywało.
W końcu postanowił opuścić moje mieszkanie i zostawić na
pastwę losu. Wcale się nie sprzeciwiałem. Grunt, że poczułem się lepiej i to
chyba za jego sprawą. I wtedy ugodził mnie niemiły fakt. Nie widziałem Cię
tamtego dnia od rana. Czym prędzej ubrałem się jak ucywilizowany człowiek i
powoli wyszedłem z budynku. Na zewnątrz była już szarówka, a lampy dawały z
siebie coraz więcej światła. Wszystko się świeciło. Schowałem dłonie do kieszeni
spodni i rozejrzałem się nerwowo dookoła. Zrezygnowany usiadłem na ławce i
zatopiłem się we własnych myślach. Patrzyłem na ludzi, szukając między nimi
słomianego kapelusza z czerwonymi wstążkami. Nie wiem jakim cudem to Ty mnie
zauważyłaś. Siedziałem do Ciebie tyłem z opuszczoną głową, nawet się nie
ruszając. Mimo to mnie rozpoznałaś i już po chwili poczułem obok Twoją
obecność. Usiadłaś na tej samej ławce co ja. Na początku nie zamieniliśmy nawet
jednego słowa. Przyzwyczajaliśmy się do swojej obecności. W końcu przysunęłaś
się do mnie i położyłaś głowę na moim ramieniu. Byłem zdziwiony? Jak cholera.
Słomiany kapelusz leżał na twoich kolanach. Z błąkającym się uśmieszkiem,
bawiłaś się czerwonymi wstążkami. Nie mówiłaś nic. Czekałaś, aż ja wyduszę z
siebie pierwsze słowo. Byłaś moim cichym słuchaczem. Westchnęłaś głęboko,
poruszając się nieznacznie. Wstałem szybko z ławki, wyciągając dłoń w twoim
kierunku. Popatrzyłaś na mnie dziwnie, po czym złapałaś rękę i dałaś się
prowadzić pod ramię. Przeszliśmy cały rynek wzdłuż i wszerz, choć wiedziałem,
że znasz go jak własną kieszeń. Zawędrowaliśmy pod Podpromie – mój drugi dom.
Tam zacząłem spowiadać Ci się ze wszystkiego. Nie wtrącałaś żadnego słowa,
tylko potakiwałaś i patrzyłaś na mnie mądrymi oczami. Przeszliśmy cały most w
tę i z powrotem. Nie oponowałaś, gdy prowadziłem Cię pod mój blok. Po prostu
byłaś. Tak bardzo byłem Ci za to wdzięczny, mimo że wcale tego nie okazywałem.
Nie umiałem tego pokazywać. A Ty nie powiedziałaś o sobie nic. Dopiero, gdy
wchodziliśmy po schodach, uświadomiłem sobie, że zmarnowałem taką okazję. A
może nie chciałaś nic powiedzieć? Kolejna, nierozwikłana zagadka. Wiedziałem,
że nie zostaniesz tu na długo. Otworzyłem przed Tobą drzwi, wpuszczając Cię
pierwszą do środka. Milczałaś przez cały czas. Ta cholerna cisza zaczynała mi
ciążyć.
- Zrobisz mi herbaty? – zapytałaś cicho i spojrzałaś
odważnie w moje oczy. Pokiwałem głową i ruszyłem szybko do kuchni. Nie obrałaś
specjalnego kierunku i poszłaś za mną, przejeżdżając opuszkami palców po
gipsowanych ścianach. Usiadłaś na krześle obok okna i wyglądałaś przez nie.
Pogoda robiła się jak pod psem. Starałaś się nie zwracać na to uwagi.
Postawiłem przed Tobą żółty, gliniany kubek, do którego uśmiechnęłaś się
promiennie. Nie wiedziałem czemu reagowałaś tak na ten kolor. Byłaś zagadką,
ogromną tajemnicą, której nigdy nie odkryłem do końca, choć próbowałem.
Postawiłaś przede mną gruby i wysoki mur, którego nie byłem w stanie przeskoczyć.
Przez tyle czasu usiłowałem Cię rozgryźć. Twoja bariera była skuteczna. Jak
głupi wpatrywałem się w twoją twarz, co widocznie Cię peszyło, bo za wszelką
cenę próbowałaś odwrócić od siebie mój wzrok. Podskoczyłaś na krześle, gdy
niebo przeszyła błyskawica, a niecałe parę sekund później rozległ się grzmot.
- Boisz się? – zapytałem niepewnie. Nie odpowiedziałaś.
Mogłem się jedynie domyślać. Moje przewidywania okazały się słuszne, bo przy
drugim grzmocie zareagowałaś dokładnie tak samo. Starałaś się nie patrzeć w
okno, mimo że strasznie ciągnęło Cię w tamtą stronę. Chciałaś pokazać, że się
nie boisz, jednak nic z tego. Gdy z nieba lunął deszcz, jęknęłaś tylko
płaczliwie. Zerwałaś wzrok i utkwiłaś go w kubku z herbatą. Pogrążyliśmy się w
ciszy, podczas której wsłuchiwaliśmy się tylko w grzmoty i dźwięk uderzania
kropel o parapet. Przymknęłaś lekko powieki. Nie pozwoliłem Ci wrócić do domu,
mimo że strasznie nalegałaś. W końcu zgodziłaś się, że przenocujesz u mnie
tylko tą jedną i jedyną noc. Nasza następna sprzeczka dotyczyła miejsca twojego
noclegu. Uparcie powtarzałaś, że śpisz na kanapie. Nie dałaś nic sobie
powiedzieć. Na znak swojego protestu usiadłaś na meblu i wbiłaś spojrzenie w
komodę naprzeciwko. Nie miałem siły. Przyniosłem Ci poduszki i cieplejszą
kołdrę, którą potem odrzuciłaś i okryłaś się kocem. Ułożyłem się na łóżku,
słuchając dźwięków z salonu. Na zewnątrz nadal szalała burza i gdy grzmotnęło
głośno, pisnęłaś. Podniosłem się szybko z łóżka i pobiegłem cicho do Ciebie.
Zaciskałaś mocno powieki. Kucnąłem przed kanapą i podniosłem dłoń. Po chwili
zawahania jednak ją cofnąłem. Kolejny błysk. Zacisnęłaś palce na rogu koca.
Westchnąłem cicho i pogłaskałem Cię po ramieniu. Otworzyłaś szeroko oczy i
zdezorientowana spojrzałaś na mnie. Uśmiechnąłem się nikle, by dodać Ci otuchy.
Z każdym moim dotykiem na twojej twarzy pojawiał się błogi spokój. Nie
potrafiłbym Cię zostawić samej. Trwałem w stałej pozie do momentu aż zasnęłaś.
- Nie wiem o Tobie dużo – mruknąłem w przestrzeń – Wiem, że
chodzisz do ASP, uwielbiasz malować, nazywasz swoją kawalerkę najwspanialszym
domem na świecie, boisz się burzy, lubisz jest ciastka o szóstej rano, ale
wiesz co chciałbym wiedzieć? Jak masz na imię…
Przymknęłaś oczy. Czułem, że odpływałaś już w krainę
błogiego snu i szczęścia. Wstałem po cichu. Zanim jednak zdążyłem opuścić
salon, usłyszałem Twój cichy, niknący w przestrzeni głos:
- Nadzieja.
Boże, nawet nie wiesz Lectis jak mi się to opowiadanie podoba! :) Pochłaniam je jak białą czekoladę, którą uwielbiam! I w dodatku jeszcze tak umilasz mi piątki :) Jestem strasznie ciekawa co będzie dalej, jak potoczy się znajomość Piotrka i Nadziei, ale tego dowiem się już w niedługiej (?) przyszłości :D Pozdrawiam i ściskam Cię mocno! ;*
OdpowiedzUsuńpoza tym zapraszam do mnie na kolejny rozdział: http://postaraj-sie-prosze.blogspot.com/ ;)
Niezwykła dziewczyna, choć jej tajemniczość jest dla Piotra uciążliwa. Ciekawe na ile uda mu się przebić przez mur, który Nadzieja zbudowała wokół swojego życia.
OdpowiedzUsuńo boooże jak ja to kocham <3
OdpowiedzUsuńzostałaś nominowana do Nagrody Liebster Blog Award :) więcej informacji tutaj: http://zmartwieniami.blogspot.com/p/blog-page_14.html
OdpowiedzUsuń