sobota, 25 stycznia 2014
9. Ta cisza nie była milczeniem, a tym bardziej nie była spokojem.
Musiałem wyjechać. Musiałem zostawić Cię w drewnianym domku w górach. Ubolewam nad tym dotąd, bo może gdybym nie wyjechał potem nie stałoby się to, co się stało.
Pocałowałaś mnie lekko w policzek i poczochrałaś krótkie włosy. Uśmiechałaś się, ale widziałem smutek w twoich błękitnych oczach. Niechętnie wsiadłem do samochodu i pomachałem Ci ręką. W przeciągu minuty ruszyłem wąską drogą w stronę miasta. Żałowałem tego wyboru, żałowałem wyjazdu. Chciałem zabrać Cię ze sobą, ale pokręciłaś przecząco głową, mówiąc że wrócisz do Rzeszowa już niedługo. A ja wcale nie zmierzałem w tamtą stronę. Wracałem do Warszawy, dokładniej do Żyrardowa. Żal było mi Cię tam zostawiać. Każdego dnia patrzyłem jak z iskrami w oczach pomagasz sąsiadom, opiekujesz się małymi dziećmi. Wdrożyłem się w to, co tam się działo. Wieczorami zabierałaś mnie na ogniska. Zawsze siedzieliśmy na tym samym starym pniu. Wokół nas na drewnianych belkach spoczywali górale, twoi sąsiedzi i przyjaciele. Starsi przynosili ze sobą skrzypce i grali na nich praktycznie do białego rana. Podczas tego jednego z ognisk, któraś z kobiet przyniosła Ci czerwoną, długą spódnicę w kwieciste wzory oraz haftowaną, białą koszulę wraz z gorsetem. Uśmiechnęłaś się pięknie, po czym wbiegłaś do jednego z domków i tam się przebrałaś. Na waszych zwyczajach nie znałem się zupełnie, dlatego tamtego dnia wolałem siedzieć cicho i się nie wypowiadać. Wróciłaś do nas po kilkunastu minutach. Brązowe włosy splotłaś w luźnego warkocza. Nawet nie zdawałaś sobie sprawy z tego, jak wielkie wywarłaś na mnie wrażenie. Obróciłaś się parę razy wokół własnej osi, patrząc jak spódnica faluje w górę i w dół. Górale zaczęli grać, a ty tańczyłaś wokół nich, cały czas posyłając mi rozbawione spojrzenie. Byłem pełny nadziei, że miałem zamknięte usta. Mrugnęłaś do mnie okiem i usiadłaś na naszym pniu. Złapałaś mnie w ukryciu za rękę i splotłaś lekko nasze palce. Muskałem kciukiem twoją skórę na dłoni, a Ty uśmiechałaś się tylko pogodnie. Zostałem uraczony wieloma legendami i opowieściami o twoim dzieciństwie. Gdy tylko o tym usłyszałaś, ukryłaś twarz w dłoniach i zaśmiałaś się cicho. Nie wiedziałem, że grałaś na skrzypcach, nie wiedziałem, że śpiewałaś. Wiedziałem tylko, że malowałaś. Słysząc to wszystkie po prostu oniemiałem.
- Nie słuchaj ich – szepnęłaś wtedy, wtulając głowę w mój bark – Opowiadają Ci głupoty.
Przycisnąłem usta do twoich włosów i rozdmuchałem je wydychanym powietrzem. Tak bardzo mnie intrygowałaś. Twoje tajemnice przyciągały mnie jak magnes. A Ty to wszystko ukrywałaś głęboko w swoim sercu.
Westchnąłem głęboko. Byłem na siebie cholernie zły. U rodziców w Żyrardowie spotkała mnie kolejna miła niespodzianka. Było zdecydowanie za dobrze, więc coś niedługo musiało się popsuć. Byłem w mieście nie dłużej jak cztery dni. Zjechała się prawie cała rodzina, witając głośno złotego medalistę Ligi Światowej. Czułem się z tym wszystkim dziwnie. Gratulacjom nie było końca. Usiadłem na kanapie w salonie i potarłem mocno oczy, próbując nie ziewać. Niecałe pięć minut później dosiadła się do mnie mama z kubkiem malinowej herbaty.
- Skąd wracasz Piotrek? – zapytała, obracając naczynie w dłoniach.
- Z gór – odparłem, wzdychając głośno. Minął niecały dzień, a ja tęskniłem za Tobą jak szalony. Miałem ochotę wsiąść znów w samochód i wrócić z powrotem do Nowego Targu, patrzeć jak ze śmiechem tańczysz przy ognisku.
- Z kim? – uśmiechnęła się lekko, trącając mnie łokciem. Mama była bezpośrednia i o wszystko pytała prosto z mostu. – Z dziewczyną? Jaka ona jest? – zapytała ponownie, poprawiając sweter na ramionach. Usiadłem wygodniej na kanapie, patrząc nieustannie w iskrzące się płomienie w kominku.
- Jest na świecie za mało słów, aby opisać jaka jest – westchnąłem głęboko, przeczesując włosy palcami – Jest wyjątkowa… jedyna. Ma na imię Nadzieja, uczy się w ASP. Ma długie, brązowe włosy i cieszy się praktycznie ze wszystkiego. Jeszcze nie widziałem jej smutnej. We wszystkim odnajduje pozytywy i skupia się tylko na nich. Jest takim… dobrym duszkiem na tym świecie. Zawsze ma przy sobie słomiany kapelusz z szerokim rondem i trzema czerwonymi wstążkami…
Matka uśmiechnęła się tylko i poklepała mnie po ramieniu. Nie potrzebowała nic więcej, bo wiedziała już wszystko. Wstała z kanapy i wyszła z salonu jak zwykłego, codziennego dnia. Ja zostałem. Pogrążyłem się w myślach i nie mogłem sobie przypomnieć momentu, w którym zasnąłem. Niedługo potem wyjechałem. W przeddzień zadzwoniłaś i powiedziałaś, że jesteś już w Rzeszowie. Z szerokim uśmiechem jechałem ulicami, nie mogąc się doczekać, kiedy Cię w końcu zobaczę. Dzwoniłem, pisałem, ale nie dostałem z Twojej strony żadnego odzewu. Powoli zacząłem się niepokoić. Dojechałem do Rzeszowa z mocno bijącym sercem. Kolejny raz próbowałem się do Ciebie dodzwonić. Odetchnąłem parę razy, tłumacząc sobie, że może gdzieś wyszłaś. Gdybym był wcześniej… Zamiast tego poszedłem do swojego mieszkania i rozpakowałem torby. Czekałem. Po południu nie wytrzymałem i wypadłem z bloku jak huragan. Przemierzyłem rzeszowski rynek o wiele szybciej niż zazwyczaj. Dobiegłem do twojej kamienicy i przeskakiwałem po parę schodków, by czym prędzej dotrzeć do drzwi z przyklejonym numerkiem. Pukałem, dzwoniłem. Odchodziłem od zmysłów.
- Nadzieja! Otwórz jeśli tam jesteś! – wpadłem w zupełną panikę. Bałem się o Ciebie. Krzyki i hałasy sprawiły, że z piętra wyżej zszedł starszy mężczyzna.
- Co się pan tak piekli!? – krzyknął podenerwowany – Dziewczyna nigdzie stąd dzisiaj nie wychodziła. Niech pan zapuka po ludzku!
Zniknął na górze, a ja coraz głośniej próbowałem się do Ciebie dobić. Uderzyłem barkiem w drewniane drzwi. Potem jeszcze raz i kolejny. W końcu ustąpiły. Z ogromnym hukiem uderzyły w morelową ścianę. Podniosłem się z drewnianego parkietu i omiotłem pomieszczenia wzrokiem. Zajrzałem wszędzie. Do twojej sypialni, kuchni i tego białego pokoju. Bałem się co zobaczę za zamkniętymi drzwiami do łazienki. Przełknąłem głośno ślinę i wszedłem do środka. Krew zastygła, serce przestało bić. Leżałaś na podłodze biała jak ściana, a twoja klatka piersiowa unosiła się prawie niewidocznie. Miałaś mokre włosy, otulona byłaś jedynie grubym ręcznikiem. Nie wiedziałem co robię. Przyklęknąłem przy Tobie i złapałem za jasną dłoń.
- Nadzieja! Nadziejka!
Moje próby rozbudzenia Cię poszły na marne. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i czym prędzej zadzwoniłem na pogotowie. W amoku, zupełnym otępieniu patrzyłem jak wynoszą Cię z mieszkania, jak wkładając do białej karetki i odjeżdżają na sygnale. Siedziałem na podłodze w łazience psychicznie rozbity. Nie byłem w stanie wstać, iść, oddychać. Gdybym wrócił tu razem z Tobą. Gdybym był przy Tobie. Gdybym nie wyjeżdżał z Nowego Targu...
Może wszystko potoczyłoby się inaczej.
Cześć, znów tylko jeden dzień. Miłego weekendu :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Z A B I J Ę C I Ę ...
OdpowiedzUsuńA J A C I Ę K O C H A M!
Usuńmam totalną pustkę w głowie i nie wiem, co powiedzieć, a raczej napisać...
OdpowiedzUsuńja też nie wiem co mam napisać. mam nadzieje, że Nadziei nic poważnego się nie stało?
OdpowiedzUsuńO matko... Brak mi słów, ale widzę ,że nie mi jednej. To co tworzysz jest.. absolutnie wyjątkowe i bezsprzecznie cudowne. Czytając człowiekowi wydaje się ,że jest uczestnikiem tych wydarzeń. Nie wiem co mam napisać bo to co jest na górze jest po prostu genialne w każdym calu. Napisze więc jedno. Błagam. Niech ona przeżyje!
OdpowiedzUsuńŚciskam ♥
Spodziewałam się, że coś jest nie tak z jej zdrowiem i niestety nie zawiodłam się. Wolałabym nie mieć racji:(
OdpowiedzUsuńNie wiem jak to robisz, ale oczarowujesz słowem. Sprawiasz, że wydaje mi się, że Ci bohaterowie to tak naprawdę moi znajomi, tak doskonale ich znam, stoję z boku zachwycona magią ich miłości. Nadzieja jest niezwykłą kobietą, zagadkową, a to właśnie przyciąga mężczyzn, na jej szczęście jest to Piotrek, wrażliwy, oddany, wspaniały. Przecież jej nic nie mogło się stać i nie stanie prawda?
OdpowiedzUsuńPowiedz, że nie.
Bo nie przeżyję!